Gdyby jednak było tak prosto, to radziłabym przenieść się na
jakąś egzotyczną, nieznaną turystom wysepkę na Pacyfiku – tam bowiem można
rozciągać czas niczym przy Proustowskiej magdalence. Nie trzeba się specjalnie martwić o jedzenie,
dach nad głową, pogodę, ponieważ jest to w gruncie rzeczy zagwarantowane przez
klimat. Nie będzie się wtedy miało „dużo”, nie będzie wolności podróżowania,
nie będzie eleganckich koktajli, ale wolnego czasu będzie pod dostatkiem.
Dlaczego więc większość ludzi nie rzuca wszystkiego i nie
udaje się w podróż w jedną stronę do ciepłego miejsca na globie, gdzie w chatce
ze słomy można by wieść spokojne, leniwe życie z dostatkiem wolnego czasu?
Czy winę można zrzucić na lokalny patriotyzm, który trzyma
nas w kraju zimnym, zbiurokratyzowanym, na swój sposób socjalnym? Myślę, że
gdyby tak było to lekko licząc ze 3 miliony naszych obywateli zasiedliłoby te
wszystkie egzotyczne wyspy od razu. A przecież jeśli już Polacy wyjeżdżają to
raczej do USA, Wielkiej Brytanii czy Niemiec; i to zazwyczaj po to, by ciężko
tam pracować z nadzieją na „dorobienie się”.
Trzeba więc gdzie indziej poszukać
się tego mitycznego luksusu.
Od jakiegoś czasu już jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym.
I ten konsumpcjonizm dość dobrze się w nas zdążył osadzić . Kapitalizm, który
ów konsumpcjonizm „nakręca”, ma bowiem to do siebie, że świetnie operuje
prawami psychologii. Wie, co zrobić, by jednostka cały czas pracowała, chciała,
konsumowała więcej. I o to właśnie chodzi… myślę, że luksus to jest to
wszystko, do czego aspirujemy, a co nie jest łatwe do osiągnięcia. Oczywiście
dla każdego poziom i zasięg dążeń będzie inny.
Dla moich rodziców, gdy byli w moim wieku, szczytem marzeń
było własne M3 i samochód z salonu. Ja mam to niemal na starcie swojej kariery
zawodowej. Dlatego luksusem są dla mnie drogie torebki czy sukienka za kwotę,
za którą ukraińska wiejska rodzina wydaje na swoje roczne utrzymanie. Ktoś
powie „marnotrawienie pieniędzy”, ale ja powiem: „ok, ale jednak luksus”. Chyba żadna kobieta, zapytana dziś na polskiej
ulicy, czy chciałaby w tej chwili otrzymać klasyczną torebkę Chanel 2.55, nie
powiedziałby „Nie!”. Oczywiście za te pieniądze można wykarmić ileś dzieci w Afryce,
lecz nie w tym rzecz. Nie dostajemy do wyboru, czy nakarmić głodujące sieroty,
czy wziąć ekskluzywną torebkę od projektanta. Mamy tylko wybór: chcesz czy nie?
I my, nawet jeśli estetyka Chanel komuś nie pasuje, to jednak chcemy. Przez tę
aspiracyjność właśnie. Większość z nas chce
być „lepsza, mądrzejsza, piękniejsza, bogatsza” od innych. Oczywiście wielkie
korporacje sprytnie tę naszą aspiracyjność wykorzystują i stąd właśnie wyścig
szczurów czy pogoń za dobrami materialnymi.
Porównując jednak poziom luksusu w Polsce z tym
zachodnioeuropejskim czy amerykańskim, widzę, że jesteśmy jeszcze krajem dość
biednym. W Polsce luksusem jest torebka Louis Vuitton, a znam Amerykankę, która
co miesiąc robi spore zakupy w butikach Chanel, Hermes, Loubutin i nie wiąże
się z jakimikolwiek wyrzeczeniami. Polki wydające 20 tysięcy złotych w jakimś
butiku to jednak cały czas rzadkość.
Tak więc podsumowując, wolny czas i relaks z dala od świata to
luksus bogatych introwertyków, którzy odnieśli już jakiś sukces, żyją na „odpowiednim”
poziomie i brakuje im trochę „skandynawskiego slow life”. Drogie auta,
garnitury, markowe torebki i całonocne imprezy w Malibu to zazwyczaj luksus dla dość młodych wielkomiejskich dorobkiewiczów,
którzy chcą „nacieszyć się życiem”. Dla statecznych żon Hollywood luksus to
cotygodniowe zakupy na Rodeo Drive, popołudniowe
spotkania z przyjaciółmi lub z „przyjaciółmi” w odpowiedniej scenerii oraz czas
spędzony z mężem/partnerem, który właśnie zawitał tranzytem do swojej rezydencji
między lotem z Tokio do Nowego Jorku.
Jaki jest Wasz luksus?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz